piątek, 3 października 2014

Prolog

Wbiegłam do toalety, chcąc uciec przed Zaac’kiem. Szukał mnie od paru godzin, odkąd się dowiedział, że chcę popełnić samobójstwo. 
Zamknęłam drzwi i podparłam je miotłą, stojącą obok wejścia tak, że nikt z zewnątrz nie mógł wejść. Wskoczyłam na parapet i wyjęłam z kieszeni żyletkę. Serce skoczyło mi do gardła, na myśl, że już nikogo więcej nie zobaczę. Z drugiej strony, czułam ukojenie - wiedziałam, że ojciec nigdy nie będzie mi już TEGO robić. 
Nie chcę o tym mówić. To zbyt poniżające. 
Przyłożyłam śmiercionośny przyrząd do skóry i mocno nacisnęłam. Jasno czerwona krew - ta natleniona, z tętnicy - barwiła moją rękę. To samo zrobiłam na drugim nadgarstku i wewnętrznych stronach łokci. 
Wykrwawiałam się. To mi dawało ukojenie. 
Nigdy więcej skąpych ciuchów w domu i upokorzeń w liceum. 
Nigdy więcej... rodziców... Ale czy mogę o nich tak mówić? Nie sądzę... Prawdziwi rodzice nie zrobiliby TEGO swojemu dziecku. 
W moim przypadku, byłam ofiarą ojca. Matka nic sobie nie robiła z moich siniaków, czy zadrapań. Cały czas była w pracy, a ja „pod okiem taty”.
Nie! 
Postanowiłam, że nie będę TYCH RZECZY wspominać przed śmiercią. 
Muszę się trzymać postanowień. '

Ciemność zaczęła mnie pochłaniać. Chciałam tego.  
- Lise! Kurwa, coś ty zrobiła?! - usłyszałam. Kto to był? 
Podniosłam wzrok i ujrzałam ojca. 
ZNALAZŁ MNIE! 
Nie dotykaj mnie! Nie chcę! Proszę, opuść mnie! Chcę umrzeć i to się za chwilę stanie! Później możesz mi robić co tylko chcesz, ale NIE TERAZ! 
Nie miałam siły protestować. 
Podszedł, zdarł z siebie koszulę, rozerwał ją na strzępy i związał moje rany. 
Poczułam zapach. Zaac. 
Przepraszam. Muszę odejść. 

***

Kurwa, zabiję ją, jeśli umrze! 
Lekko zatamowałem krwotok. Miałem nadzieję, że nie jest za późno. W końcu straciła mnóstwo krwi. 
Ja pierdolę. Co jej do łba strzeliło?! 
Wypadłem z łazienki, i od razu ruszyłem biegiem w stronę gabinetu dyrektorki. Mijałem śliniące się dziewczyny na mój widok. No... cóż. Mam branie. Zaraz po Foocie, jestem naj... 
Cholera, o czym ja myślę?! Dziewczyna, której pomagałem wyjść do ludzi, teraz wykrwawia się na śmierć. 
Dotarłem do gabinetu i od razu wszedłem, nawet nie pukając. 
Dyra rozmawiała przez telefon. Na mój widok, zmarszczyła brwi i pożegnała się. 
- Co się... 
- Lise Growbuy chciała popełnić samobójstwo. 
Pani Meellark usiadła z przerażenia. 
- Słucham? 
- No, kurwa! Chciała się zabić! Ledwo powstrzymałem krwawienie! 
Prędko wstała i wykręciła numer. W tym czasie, ja wybiegłem z gabinetu i również sprintem dotarłem do łazienki. Przy Lise, klęczała Brooke, jej najlepsza przyjaciółka. Płakała. Miała zakrwawione ręce i nieudolnie prowadziła masaż serca, co było możliwe dzięki temu, że zdjęła ją z parapetu. Odepchnąłem ją na bok i sam kontynuowałem zaczętą przez nią czynność. 
Dziesięć, jedenaście... 
Gdzie ta pieprzona karetka?! 
Czternaście, piętnaście, szesnaście... 
Potrzebni od zaraz! 
Dwadzieścia, dwadzieścia jeden... 
Cholera jasna!
Dwadzieścia dziewięć, trzydzieści. Dwa wdechy. Jej klatka piersiowa opadła. 
Jeden, dwa, trzy... 
- Proszę się odsunąć! -usłyszałem. W końcu! 
Odsunąłem się, ale zamiast lekarza, ujrzałem ojca dziewczyny. 
- Co pan tu do jasnej cholery robi?! - krzyknąłem. 
- Pani dyrektor wezwała opiekuna prawnego. żona nie chciała przyjechać. 
Nie wytrzymałem i przywaliłem mu. On nazywa siebie OJCEM?! Ha! Dowcip roku! 
Brooke do mnie podeszła i spytała:
- Dlaczego to zrobiłeś?! Uderzyłeś ojca swojej przyjaciółki?! 
- Przede wszystkim, on nie jest ojcem, tylko potworem! 
- Co?
- Molestował ją! Fizycznie i psychicznie!
Poczułem palenie w gardle. Cholera. Obiecałem jej, że nikomu nie powiem. 
Ze łzami w oczach, powróciłem do ratowania serca umierającej. 
Stalinson wezwała ochronę szkoły i wyprowadziła Growbuy'a. Po pięciu minutach, dołączyła do mnie i dała życiodajny tlen niedoszłej samobójczyni. 
Ponowne trzydzieści ucisków. 
- Jak z tętnem? - spytałem. 
Przyłożyła palce do szyi i odnalazła puls. 
- Słabo wyczuwalne, ale równe. 
Uśmiechnąłem się w duchu i kontynuowałem. 
Sygnał karetki obwieścił przybycie lekarzy. Nareszcie.  

- Ty pojedziesz z nami. - zarządził łysy koleś. Kiwnąłem głową i pobiegłem szybko do szafki. Wyjąłem z niej drugą bluzkę (Bogu dzięki, że akurat dzisiaj ją wziąłem), bluzę i torbę. Wróciłem się jeszcze do łazienki po rzeczy Lise'y. 
Dotarłem do lekarzy i wsiadłem do karetki. Dziewczyna miała już nowe opatrunki. 
Usiadłem obok niej i sięgnąłem po jej rękę, ale widząc swoje zakrwawione dłonie, zrezygnowałem. 
Nagle dotarło do mnie, dlaczego miała powiększone szanse na wykrwawienie się. Cierpiała na hemofilię. 
Ukryłem twarz w dłoniach. Jeden z lekarzy wszedł za mną do karetki i dał mi zwilżone chusteczki. Zamknął drzwi, więc mogliśmy ruszyć. Wytarłem ręce i od razu lepiej się poczułem. Mam nadzieję, że nie jest za późno. 
Syrena wyła, a ja próbowałem nie zwariować. 
Byłem prawie przekonany, że to nie możliwe. Że prędzej czy później, popadnę przez tą dziewczynę, w depresję. 

***

Dotarliśmy do szpitala. Od razu wywieziono nosze, a mnie zatrzymano w poczekalni. Wyjąłem telefon i wykręciłem numer do matki dziewczyny. Odebrała po dwóch sygnałach, tak, jakby czekała na jakąś wiadomość. 
- Co się z nią dzieje?! - krzyknęła od razu, musiałem odstawić aparat od ucha, żeby nie ogłuchnąć. 
wyjaśniłem wszystko i poprosiłem o przybycie. Zgodziła się bez wahania. 
Usiadłem, rozłączając się. Oparłem głowę o ścianę za mną. Nie potrafiłem zapanować nad łzami. 
Poczułem, że ktoś siada obok mnie. Nie musiałem odwracać głowy, by wiedzieć, że to Brooke. Chlipała. 
Musiałem ją objąć. Potrzebowała tego. Jej przyjaciółka była o włos od śmierci. 
Przytuliłem ją więc. Rozryczała się na dobre. 
- Ciii. Wyjdzie z tego. - szepnąłem. 
- Nie mów tak! Zawsze, gdy się to mówi, osoba, o którą chodzi, umiera! - wycharczała. Bezsensowne ma te przesądy.  
- Dobrze. Nic nie mówię. 
Kiwnęła głową. 
Siedzieliśmy w ciszy może pięć sekund, bo powiedziała:
- Wszystko się sypie. Lise chciała się zabić, pokłóciłyśmy się parę godzin wcześniej. Chodziło o Toma. Wiesz... Oni najpierw byli ze sobą, a później on uwiódł mnie. Nie chciałam tego. Wiedziałam, że on był jej ucieczką od zła, które działo się w domu. A ja nagle z się z nim przespałam. Jestem nic nie wartą suką. Dzisiaj jeszcze się dowiedziałam, że on sypiał także z Cleo.
- Cleo? - przerwałem. 
- Tak. Cleo Mouridiers. Wcale nie jest tak słodka, jakby się mogło wydawać. Kiedyś się z nami trzymała, ale zrezygnowała z nas, na rzecz przyjaciół ze starszych klas. 
Poczułem złość. Co za podlec z tego Foota. 
Do szpitala wbiegła Marina Growbuy. Miała oczy czerwone od łez, jak również policzki. 
Opowiedziałem jej wszystko. Słuchała cierpliwie. Dowiedziała się również tego, co działo się w jej domu od pamiętnej, pijanej sytuacji. Nie wiedziała, że jej mąż jest aż takim sukinsynem.
W trójkę czekaliśmy na lekarza.
Około dziewiątej wieczorem, dowiedzieliśmy się co nieco.
Lise była przytomna przez ostatnie trzy godziny, ale nic nie chciała mówić. Była jedynie smutna, że nie udało jej się umrzeć.

***

Leciały dni. Byłam ciągle w szpitalu, ale nie odpowiadałam na zadawane mi pytania. Wiedziałam, że to w niczym nie pomoże. Po co oni to robią?
Louis, Brooke i mama, odwiedzali mnie co kilka minut. Tak mi się wydawało, bo wolny czas spędzałam na rysowaniu, lub spaniu. Nie wiedziałam, że mijały godziny; nie miałam w Sali żadnego zegarka.

W końcu.
Wypuścili mnie z tego śmierdzącego budynku.
Miałam wrócić do domu i spakować najpotrzebniejsze rzeczy.
- Po co mi to? – spytałam, patrząc na dużą torbę.
Matka westchnęła, ale nic nie powiedziała.
- Przecież będę tam łazić w szpitalnych ubraniach, nie potrzebuję stu bluzek, dwudziestu par spodni i Bóg wie, czego jeszcze! – wybuchnęłam. Pierwszy raz od miesiąca, wypowiedziałam tyle słów na raz.
Jak to się stało, że nie spotkałam swojego „ojca”? Otóż, mój kochany tatuś, został aresztowany.
Czułam się jako tako bezpieczna.

Wysiadłam z auta, wiatr owiał mi twarz. Zabrałam z siedzenia torbę, telefon oddałam mamie i ruszyłam do wejścia. Wiedziałam, że przyjazd tutaj, miał zapewnić mi opiekę fachowców. Nigdy nie uda im się ocalić moją psychikę.

Zajęłam swoje łóżko. Z oczu poleciały mi łzy. Będę musiała przeżywać wszystko od początku, na tych pieprzonych spotkaniach z psychologiem.
Podniosłam oczy i przewróciłam się na bok. W myślach, wyobrażałam sobie, że słucham muzyki. Przypominałam sobie każde słowo. Nie pamiętałam tytułu.
Gdy dotarłam do refrenu, dotarło do mnie, co nucę. Piosenkę od Toma.
Moim ciałem, wstrząsnął szloch.
- Coś się stało? – usłyszałam przy drzwiach. Stała przy nich blondynka, z ciemnymi oczami.
Pokręciłam przecząco głową i otarłam łzy. Pociągnęłam nosem i spytałam:
- Co tu robisz?
- To mój pokój.
Kiwnęłam głową i weszłam do naszej łazienki. Spojrzałam na lustro i ujrzałam brunetkę, z prostymi włosami. Miała zaczerwienione oczy, nos spuchnięty. Cała ja, jak zawsze po tym, co robił ze mną ojciec.
Już mogę o tym wspominać, prawda? Przecież przeżyłam.
Związałam włosy i wróciłam do pokoju po ręcznik i strój szpitalny. Blondynka uśmiechnęła się do mnie, ale nie odwzajemniłam gestu. Kiedy odwróciłam się tyłem do niej, aby wyjąć mydło i szampon, krzyknęła z zachwytu.
Jezu, kolejnej podoba się mój tatuaż na karku.
- Chodzi ci o mój kark, prawda? – spytałam. Kiwnęła głową.
- Od kiedy go masz? – spytała.
- Ptaki od czterech miesięcy. Inne, dużo dłużej.
Źrenice jej się rozszerzyły, kiedy usłyszała o pozostałych.
- Masz inne?
- Tak. Na obojczyku, cztery pióra, i na lewym biodrze, drzewo, z ulatującymi ptakami, na całych plecach.
Za dużo rozmowy. Stanowczo, ZA DUŻO.

Ponownie zajęłam toaletę. Zdjęłam całe swoje ubranie i weszłam pod prysznic i odkręciłam kurki. Potrzebowałam tego. Nawet nie miałam pojęcia, jak bardzo. 

------------------------------------------

Cześć. 
Z tej strony Carole A., w nowym blogu. 
Nie mam jeszcze szablonu, może mi się uda nawiązać współpracę z Zaczarowanymi Szablonami. Mam nadzieję. 
Komentujcie, subskrybujcie, cokolwiek! 
Żeby było Was Dużo <3 
Całuję, 
xx

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz