Wbiegłam do toalety,
chcąc uciec przed Zaac’kiem. Szukał mnie od paru godzin, odkąd się dowiedział,
że chcę popełnić samobójstwo.
Zamknęłam drzwi
i podparłam je miotłą, stojącą obok wejścia tak, że nikt z zewnątrz nie mógł
wejść. Wskoczyłam na parapet i wyjęłam z kieszeni żyletkę. Serce skoczyło mi do
gardła, na myśl, że już nikogo więcej nie zobaczę. Z drugiej strony, czułam
ukojenie - wiedziałam, że ojciec nigdy nie będzie mi już TEGO robić.
Nie chcę o tym
mówić. To zbyt poniżające.
Przyłożyłam
śmiercionośny przyrząd do skóry i mocno nacisnęłam. Jasno czerwona krew - ta
natleniona, z tętnicy - barwiła moją rękę. To samo zrobiłam na drugim
nadgarstku i wewnętrznych stronach łokci.
Wykrwawiałam
się. To mi dawało ukojenie.
Nigdy więcej
skąpych ciuchów w domu i upokorzeń w liceum.
Nigdy więcej...
rodziców... Ale czy mogę o nich tak mówić? Nie sądzę... Prawdziwi rodzice nie
zrobiliby TEGO swojemu dziecku.
W moim
przypadku, byłam ofiarą ojca. Matka nic sobie nie robiła z moich siniaków, czy
zadrapań. Cały czas była w pracy, a ja „pod okiem taty”.
Nie!
Postanowiłam, że
nie będę TYCH RZECZY wspominać przed śmiercią.
Muszę się
trzymać postanowień. '
Ciemność zaczęła
mnie pochłaniać. Chciałam tego.
- Lise! Kurwa,
coś ty zrobiła?! - usłyszałam. Kto to był?
Podniosłam wzrok
i ujrzałam ojca.
ZNALAZŁ
MNIE!
Nie dotykaj
mnie! Nie chcę! Proszę, opuść mnie! Chcę umrzeć i to się za chwilę stanie!
Później możesz mi robić co tylko chcesz, ale NIE TERAZ!
Nie miałam siły
protestować.
Podszedł, zdarł
z siebie koszulę, rozerwał ją na strzępy i związał moje rany.
Poczułam zapach.
Zaac.
Przepraszam.
Muszę odejść.
***
Kurwa, zabiję
ją, jeśli umrze!
Lekko
zatamowałem krwotok. Miałem nadzieję, że nie jest za późno. W końcu straciła
mnóstwo krwi.
Ja pierdolę. Co
jej do łba strzeliło?!
Wypadłem z
łazienki, i od razu ruszyłem biegiem w stronę gabinetu dyrektorki. Mijałem
śliniące się dziewczyny na mój widok. No... cóż. Mam branie. Zaraz po Foocie,
jestem naj...
Cholera, o czym
ja myślę?! Dziewczyna, której pomagałem wyjść do ludzi, teraz wykrwawia się na
śmierć.
Dotarłem do
gabinetu i od razu wszedłem, nawet nie pukając.
Dyra rozmawiała
przez telefon. Na mój widok, zmarszczyła brwi i pożegnała się.
- Co
się...
- Lise Growbuy
chciała popełnić samobójstwo.
Pani Meellark
usiadła z przerażenia.
- Słucham?
- No, kurwa!
Chciała się zabić! Ledwo powstrzymałem krwawienie!
Prędko wstała i
wykręciła numer. W tym czasie, ja wybiegłem z gabinetu i również sprintem
dotarłem do łazienki. Przy Lise, klęczała Brooke, jej najlepsza przyjaciółka.
Płakała. Miała zakrwawione ręce i nieudolnie prowadziła masaż serca, co było
możliwe dzięki temu, że zdjęła ją z parapetu. Odepchnąłem ją na bok i sam
kontynuowałem zaczętą przez nią czynność.
Dziesięć,
jedenaście...
Gdzie ta
pieprzona karetka?!
Czternaście,
piętnaście, szesnaście...
Potrzebni od
zaraz!
Dwadzieścia,
dwadzieścia jeden...
Cholera jasna!
Dwadzieścia
dziewięć, trzydzieści. Dwa wdechy. Jej klatka piersiowa opadła.
Jeden, dwa,
trzy...
- Proszę się
odsunąć! -usłyszałem. W końcu!
Odsunąłem się,
ale zamiast lekarza, ujrzałem ojca dziewczyny.
- Co pan tu do
jasnej cholery robi?! - krzyknąłem.
- Pani dyrektor
wezwała opiekuna prawnego. żona nie chciała przyjechać.
Nie wytrzymałem
i przywaliłem mu. On nazywa siebie OJCEM?! Ha! Dowcip roku!
Brooke do mnie
podeszła i spytała:
- Dlaczego to
zrobiłeś?! Uderzyłeś ojca swojej przyjaciółki?!
- Przede
wszystkim, on nie jest ojcem, tylko potworem!
- Co?
- Molestował ją!
Fizycznie i psychicznie!
Poczułem palenie
w gardle. Cholera. Obiecałem jej, że nikomu nie powiem.
Ze łzami w
oczach, powróciłem do ratowania serca umierającej.
Stalinson
wezwała ochronę szkoły i wyprowadziła Growbuy'a. Po pięciu minutach, dołączyła
do mnie i dała życiodajny tlen niedoszłej samobójczyni.
Ponowne
trzydzieści ucisków.
- Jak z tętnem?
- spytałem.
Przyłożyła palce
do szyi i odnalazła puls.
- Słabo
wyczuwalne, ale równe.
Uśmiechnąłem się
w duchu i kontynuowałem.
Sygnał karetki
obwieścił przybycie lekarzy. Nareszcie.
- Ty pojedziesz
z nami. - zarządził łysy koleś. Kiwnąłem głową i pobiegłem szybko do szafki.
Wyjąłem z niej drugą bluzkę (Bogu dzięki, że akurat dzisiaj ją wziąłem), bluzę
i torbę. Wróciłem się jeszcze do łazienki po rzeczy Lise'y.
Dotarłem do
lekarzy i wsiadłem do karetki. Dziewczyna miała już nowe opatrunki.
Usiadłem obok
niej i sięgnąłem po jej rękę, ale widząc swoje zakrwawione dłonie,
zrezygnowałem.
Nagle dotarło do
mnie, dlaczego miała powiększone szanse na wykrwawienie się. Cierpiała na
hemofilię.
Ukryłem twarz w
dłoniach. Jeden z lekarzy wszedł za mną do karetki i dał mi zwilżone
chusteczki. Zamknął drzwi, więc mogliśmy ruszyć. Wytarłem ręce i od razu lepiej
się poczułem. Mam nadzieję, że nie jest za późno.
Syrena wyła, a
ja próbowałem nie zwariować.
Byłem prawie
przekonany, że to nie możliwe. Że prędzej czy później, popadnę przez tą
dziewczynę, w depresję.
***
Dotarliśmy do
szpitala. Od razu wywieziono nosze, a mnie zatrzymano w poczekalni. Wyjąłem
telefon i wykręciłem numer do matki dziewczyny. Odebrała po dwóch sygnałach,
tak, jakby czekała na jakąś wiadomość.
- Co się z nią
dzieje?! - krzyknęła od razu, musiałem odstawić aparat od ucha, żeby nie
ogłuchnąć.
wyjaśniłem
wszystko i poprosiłem o przybycie. Zgodziła się bez wahania.
Usiadłem,
rozłączając się. Oparłem głowę o ścianę za mną. Nie potrafiłem zapanować nad
łzami.
Poczułem, że
ktoś siada obok mnie. Nie musiałem odwracać głowy, by wiedzieć, że to Brooke.
Chlipała.
Musiałem ją
objąć. Potrzebowała tego. Jej przyjaciółka była o włos od śmierci.
Przytuliłem ją
więc. Rozryczała się na dobre.
- Ciii. Wyjdzie
z tego. - szepnąłem.
- Nie mów tak!
Zawsze, gdy się to mówi, osoba, o którą chodzi, umiera! - wycharczała.
Bezsensowne ma te przesądy.
- Dobrze. Nic
nie mówię.
Kiwnęła
głową.
Siedzieliśmy w
ciszy może pięć sekund, bo powiedziała:
- Wszystko się
sypie. Lise chciała się zabić, pokłóciłyśmy się parę godzin wcześniej. Chodziło
o Toma. Wiesz... Oni najpierw byli ze sobą, a później on uwiódł mnie. Nie
chciałam tego. Wiedziałam, że on był jej ucieczką od zła, które działo się w
domu. A ja nagle z się z nim przespałam. Jestem nic nie wartą suką. Dzisiaj
jeszcze się dowiedziałam, że on sypiał także z Cleo.
- Cleo? -
przerwałem.
- Tak. Cleo
Mouridiers. Wcale nie jest tak słodka, jakby się mogło wydawać. Kiedyś się z
nami trzymała, ale zrezygnowała z nas, na rzecz przyjaciół ze starszych
klas.
Poczułem złość.
Co za podlec z tego Foota.
Do szpitala
wbiegła Marina Growbuy. Miała oczy czerwone od łez, jak również policzki.
Opowiedziałem
jej wszystko. Słuchała cierpliwie. Dowiedziała się również tego, co działo się
w jej domu od pamiętnej, pijanej sytuacji. Nie wiedziała, że jej mąż jest aż
takim sukinsynem.
W trójkę
czekaliśmy na lekarza.
Około dziewiątej
wieczorem, dowiedzieliśmy się co nieco.
Lise była
przytomna przez ostatnie trzy godziny, ale nic nie chciała mówić. Była jedynie
smutna, że nie udało jej się umrzeć.
***
Leciały dni.
Byłam ciągle w szpitalu, ale nie odpowiadałam na zadawane mi pytania.
Wiedziałam, że to w niczym nie pomoże. Po co oni to robią?
Louis, Brooke i
mama, odwiedzali mnie co kilka minut. Tak mi się wydawało, bo wolny czas spędzałam
na rysowaniu, lub spaniu. Nie wiedziałam, że mijały godziny; nie miałam w Sali żadnego
zegarka.
W końcu.
Wypuścili mnie z
tego śmierdzącego budynku.
Miałam wrócić do
domu i spakować najpotrzebniejsze rzeczy.
- Po co mi to? –
spytałam, patrząc na dużą torbę.
Matka westchnęła,
ale nic nie powiedziała.
- Przecież będę tam
łazić w szpitalnych ubraniach, nie potrzebuję stu bluzek, dwudziestu par spodni
i Bóg wie, czego jeszcze! – wybuchnęłam. Pierwszy raz od miesiąca, wypowiedziałam
tyle słów na raz.
Jak to się stało,
że nie spotkałam swojego „ojca”? Otóż, mój kochany tatuś, został aresztowany.
Czułam się jako tako
bezpieczna.
Wysiadłam z auta,
wiatr owiał mi twarz. Zabrałam z siedzenia torbę, telefon oddałam mamie i ruszyłam
do wejścia. Wiedziałam, że przyjazd tutaj, miał zapewnić mi opiekę fachowców.
Nigdy nie uda im się ocalić moją psychikę.
Zajęłam swoje
łóżko. Z oczu poleciały mi łzy. Będę musiała przeżywać wszystko od początku, na
tych pieprzonych spotkaniach z psychologiem.
Podniosłam oczy
i przewróciłam się na bok. W myślach, wyobrażałam sobie, że słucham muzyki. Przypominałam
sobie każde słowo. Nie pamiętałam tytułu.
Gdy dotarłam do
refrenu, dotarło do mnie, co nucę. Piosenkę od Toma.
Moim ciałem,
wstrząsnął szloch.
- Coś się stało?
– usłyszałam przy drzwiach. Stała przy nich blondynka, z ciemnymi oczami.
Pokręciłam
przecząco głową i otarłam łzy. Pociągnęłam nosem i spytałam:
- Co tu robisz?
- To mój pokój.
Kiwnęłam głową i
weszłam do naszej łazienki. Spojrzałam na lustro i ujrzałam brunetkę, z
prostymi włosami. Miała zaczerwienione oczy, nos spuchnięty. Cała ja, jak
zawsze po tym, co robił ze mną ojciec.
Już mogę o tym
wspominać, prawda? Przecież przeżyłam.
Jezu, kolejnej
podoba się mój tatuaż na karku.
- Chodzi ci o
mój kark, prawda? – spytałam. Kiwnęła głową.
- Od kiedy go
masz? – spytała.
- Ptaki od
czterech miesięcy. Inne, dużo dłużej.
- Masz inne?
- Tak. Na
obojczyku, cztery pióra, i na lewym biodrze, drzewo, z ulatującymi ptakami, na
całych plecach.
Za dużo rozmowy.
Stanowczo, ZA DUŻO.
Ponownie zajęłam
toaletę. Zdjęłam całe swoje ubranie i weszłam pod prysznic i odkręciłam kurki.
Potrzebowałam tego. Nawet nie miałam pojęcia, jak bardzo.
------------------------------------------
Cześć.
Z tej strony Carole A., w nowym blogu.
Nie mam jeszcze szablonu, może mi się uda nawiązać współpracę z Zaczarowanymi Szablonami. Mam nadzieję.
Komentujcie, subskrybujcie, cokolwiek!
Żeby było Was Dużo <3
Całuję,
xx